W październiku 1939 r., po wojnie niemiecko-polskiej, do obozu Neufahrwasser (Nowy Port), byli przekazywani polscy jeńcy wojenni. Początkowo byli oni przetrzymywani w obozie przejściowym zorganizowanym przez Wehrmacht w Gdyni-Grabówku. Następnie część z nich kierowano do obozów jenieckich, a część do obozu w Nowym Porcie. Tutaj od 4 do 7 października 1939 r. między innymi trafili obrońcy Helu, po kapitulacji podpisanej 2 października 1939 r.
Jednym z osadzonych w obozach Nowym Porcie i w Stutthof był Roch Kleszcz, którego zdjęcie do zbiorów ikonograficznych Muzeum Stutthof przekazała rodzina. Roch Kleszcz urodził się 8 sierpnia 1910 r. w Mierzycach pow. Wieluń. Przed wojną mieszkał w Juracie na Helu. W obozie Stutthof otrzymał nr 7109:
Mieszkałem na Helu i tam pracowałem w Kierownictwie Robót nr 8. Wstąpiłem do Związku Zachodniego, byłem w baterii przeciwlotniczej Laskowskiego. Była tam specjalna grupa remontowo-naprawcza, naprawiano tam działa, statki w czasie frontu. Do Juraty, gdzie mieszkałem, wkroczyli Niemcy, początkowo nam nic nie robili, przez dwa dni był spokój. Trzeciego dnia przyjechało SS, kazali wszystkim zgłosić się w celu otrzymania pracy, gdy zgłosiliśmy się, mieli już listę nazwisk. Osoby, które należały do Związku Zachodniego były w oddzielnej grupie, resztę zgromadzono w innej. Ja oczywiście byłem w grupie tych, którzy należeli do Związku Zachodniego, otrzymałem książeczkę, w której wydrukowane było moje nazwisko. Z Juraty zostałem przewieziony do Viktoria Schule. Było to na początku października, prawdopodobnie 6 października 1939 r. Spaliśmy tam w piwnicy, była nawet umywalnia. Na drugi dzień wzięto nas na Westerplatte w grupie ok. 50 osób ze Związku Zachodniego. Następnie umiejscowiono całą grupę w koszarach w Nowym Porcie, tu nas maltretowano.
Były to koszary z czerwonej cegły, stał także kościółek, za którym mieszkaliśmy, za nami rozciągał się mur, rosły kasztany i były tory kolejki. Zostałem przeznaczony na Westerplatte do pracy, było tu bardzo ciężko. Nie mieliśmy gdzie spać, stłoczeni spaliśmy na stojąco w korytarzu. Żywność podawano nam w wannach od prania - makaron z wodą; nie było w co wziąć, każdy nabierał w to, co miał pod ręką, np. w puszkę po konserwie. W naszej grupie najwięcej było Gdańszczan, byli także księża z Gdańska i Gdyni i Żydzi. Powrócę jeszcze do marszu jak nas prowadzono z Nowego Portu na Westerplatte. W Nowym Porcie byłem 4-5 dni.
Do marszu ustawiono nas następująco, najpierw szli Żydzi, później księża i nasza grupa na końcu. Byliśmy ubrani różnie, jeden w koszuli drugi w smokingu itd., w zależności w jakim momencie aresztowano.
Kiedy nas prowadzono, stare Niemki wychodziły z parasolkami i kijami, grożąc wykrzykiwały na nas. Doszliśmy do promu, najpierw przewieziono Żydów potem nas.W czasie przewozu Niemcy wypytywali Żydów o nazwisko, kraj i pytali m. innymi czy umieją pływać i zrzucali z promu do wody; bardzo często tonęli.
Wrzucano także księży do wody. Na brzegu stali ludzie i przyglądali się, byli obdarci, bez koszul.
[…] Było to po ataku na Westerplatte. Ja najpierw zbierałem trupy, później brałem udział w rozbieraniu koszar. Dostaliśmy tu lepiej jeść, w kankach przynoszono mleko, inni robili to samo, rozbierali koszary, znosili broń, porządkowali teren.[…]
Pierwszego listopada 1939 r. zebrano nas wszystkich i zawieziono do Stutthofu. Byli rzemieślnicy, księża i Żydzi. Gdy samochód zajechał na plac, nie było jeszcze znaku Stutthofu, był tam dom starców.[…] Nie wiedzieliśmy, jaki był cel przyjazdu do Stutthofu. Ustawiliśmy się na placu, zauważyłem, że nie było żadnych baraków; gotowano na powietrzu, były namioty.
Niestety, nie zachowały się dokumenty obozowe Rocha Kleszcza. Z 1970 r. pochodzi jego relacja o aresztowaniu i osadzeniu w obozie Stutthof, która znajduje się w Archiwum Muzeum Stutthof.
(dd, wl)