Praca trwała normalnie do 17-tej. Apel wieczorny i kolacja wigilijna, składająca się z kubka czarnej gorzkiej kawy i kawałka chleba z marmoladą, skropioną rzęsiście łzami. Ktoś zaintonował: „Stile nacht” i parę niepewnych głosów zaczęło dalej śpiewać. Ale to nie była nasza kolęda, więc się gdzieś rozpłynęła bez echa, może pozostawiająca jedynie niesmak. Po tej sutej kolacji każda z nas poszła się położyć, ażeby być samą ze swoimi myślami i móc choć w myślach przesłać naszym ukochanym życzenia, ażeby móc w wyobraźni odtworzyć sobie stół wigilijny, a przy nim tych, wśród których brakuje każdej z nas, spośród których wyrwano nas, wydarto zbrodniczą ręką i rozrzucono za druty na pryczę, w duszną zatłoczoną i cuchnącą izbę, gdzie tylko myśleć było wolno, bo nawet mówić zabroniono. Zaczyna się w nas coś buntować, sprzeciwiać zakazom. I kilka z nas postanawia chociaż półgłosem zanucić kolędę. Ale czy nam się to uda? Czy ktoś nie zdradzi? Niech się dzieje co chce, niech nas nawet obiją tak, żebyśmy się ruszać nie mogły, ale musimy dać – choć w części – upust naszym uczuciom i choć tylko jedną kolędę zaśpiewamy. Jezusek na pewno usłyszy nas. W jednym końcu izby przy rozpalonym piecu zebrała się rada: jak to zrobić, jak urządzić. Uradziłyśmy wtedy, kiedy już wszyscy pójdą spać, urządzimy pasterkę. A więc za godzinę. Któraś przyniosła ogarek od świecy, a więc będzie i świeczka na naszą choinkę. Wszystko już było uplanowane i uzgodnione, więc czekamy z bijącymi sercami, aż wszystkie usną. Wtem słychać pod oknami skrzyp śniegu, po chwili szybkie szarpnięcie drzwi i do izby z mroźnym powietrzem w tumany pary wszedł blockführer zwany przez nas „Bombą” ze względu na swój okazały wzrost i potężną tuszę, no i ściśle eksplozyjne uderzenie. Izbowa stanęła na baczność w nocnej bieliźnie meldując stan izby. Na zapytanie, czy wszystko jest w porządku, izbowa odpowiedziała: „tak jest”, ale z miejsca dostała silny policzek, od którego się zatoczyła. Okazało się, że jedna para drewnianych trep o 10 cm za głęboko była wsunięta pod łóżko. Jednak na tym się nie skończyło, bo cała izba za karę musiała stanąć do apelu w szalonym tempie. […] Wizyta ta nie przeszkodziła nam, zrealizować uplanowaną pasterkę. Kiedy usłyszałyśmy trzaśnięcie furtki byłyśmy pewne, że nasz „wychowawca” już wyszedł z obrębu obozu i zobaczymy go dopiero jutro rano po dzwonku budzącym nas do nowego dnia pracy w chłodzie, głodzie i pod bolesnymi ciosami, że wróci przywitać nas knyplem za źle ustawioną szklankę ze szczotką do zębów. […] Izbowa swoją drogą dostanie za niedopilnowanie porządku. Ale do rana jeszcze daleko, a to już się północ zbliża, więc wtajemniczone wzięły koce, które trzymając w rękach zasłaniały okna; jedna zestawiła choinkę na podłogę, osłoniła ją kocem, inna uroczyście zapaliła ogarek świecy i cichutko popłynęła modlitwa wyrażona w polskiej kolędzie „Bóg się rodzi, moc truchleje…” .
(dd)
(opracowana na podstawie wspomnień Marii Pitery Zalewskiej, przytoczonych przez Walerię Felchnerowska, maszynopis w AMS)