Co tydzień dostawaliśmy spis zmarłych więźniów razem z adresami ich rodzin i na te adresy wysyłaliśmy ich rzeczy pozostawione w depozycie w Effektenkammer. […] Ubrań po Żydach nie wpisywało się do kartotek. Nie były one numerowane. […]
Ogólnie Effektankammer spełniała rolę magazynu, gdzie składowano w depozycie rzeczy więźniów przebywających w Stutthofie. […]
W pierwszym baraku Effektenkammer był duży magazyn rzeczy po więźniach. Był też mniejszy magazyn rzeczy bardziej wartościowych. Składano tam np. skórę, dobre obuwie, paski, rzemyki, scyzoryki i inne rzeczy. Tam raczej wstępu nie mieliśmy, a jeżeli, to tylko na chwilę. […] W drugim baraku Effektenkammer też był duży magazyn rzeczy po więźniach, magazyn rzeczy bardziej wartościowych i pomieszczenie, gdzie segregowaliśmy przyjmowane rzeczy. [… Przy końcu istnienia obozu z tych dwóch baraków Effektenkammer wywoziliśmy rzeczy na barki przy cegielni. Najpierw wywoziliśmy te wszystkie rzeczy opakowane w papierowe worki. Gdzie te barki z tymi rzeczami dojechały, nie mam pojęcia. Myśmy dostali taki budynek, w którym miała być poczta obozowa przy drodze, która od strony wsi prowadziła do obozu. To był biały budynek z prefabrykatów. Tego budynku nie ma teraz śladu. Za tym budynkiem ciągnął się Holtzplatz [plac drzewny], królikarnia. Resztę rzeczy, które zostały, przenosiliśmy właśnie do tej niby poczty. Nie wiem dlaczego to wywoziliśmy. Może dlatego, że Effektenkammer stała blisko baraków żydowskich. Zależało im na tym, żeby te rzeczy nie spaliły się. Jeszcze z tego budynku wysyłaliśmy rzeczy na wagoniki i potem na barki. Tak, że tam już nic nie zostało… […] Było to w tym czasie, jak tylko pierwsza grupa poszła na ewakuację [25. I. 1945 r.]. Ośmiu nas nocowało wtedy w Geldverwaltung. Były gotowe dwa samochody i myśmy na dany znak przez SS-manów mieli na samochody załadować skrzynie. Skrzynie były już zabite. Wiedzieliśmy, że w nich były różne kosztowności: pierścionki, zegarki. Były to tak ciężkie skrzynie, że ledwo poradziliśmy podnieść jedną w 8 osób. Tych skrzyni było wtedy chyba cztery. Załadowaliśmy je i oni w nocy wyjechali z tymi skrzyniami, ale nad ranem wrócili z powrotem ze skrzyniami. Drugi raz załadowaliśmy, ale czy wrócili czy nie, tego nie wiem. Te kosztowności były własnością więźniów. Były one odnotowane w kartotekach więźniów. Kosztowności z likwidacji Żydów, Rosjan i innych, już dawno poszły do Berlina, albo zostały rozdzielone między SS-manów.
Przyczepione do papierowych worków tabliczki przy pakowaniu depozytów do skrzyń były usuwane lub same odpadały. Metalowe tabliczki z numerami więźniów można odnaleźć również na trasie Marszu Śmierci, gdyż niektórzy więźniowie, mając dostęp do magazynów, wyruszając na trasę ewakuacji pobierali z nich cieplejsze rzeczy, czasami był to depozyt po zmarłych w obozie więźniach.
(dd)
(opracowano na podstawie relacji Bronisława Tuszkowskiego, maszynopis w Archiwum Muzeum Stutthof)