Święta Bożego Narodzenia obchodzone w obozach koncentracyjnych były dla więźniów nie tylko rzadką okazją spędzenia w takim miejscu wspólnych kilku godzin na wspominaniu i przeżywaniu świąt obchodzonych wraz z rodziną w swoich domach. Były one też okazją do publicznego zademonstrowania przez więźniów nieugiętości i wiary w wyzwolenie. Taki charakter miały święta Bożego Narodzenia obchodzone w obozie Gusen, kiedy nie bacząc na konsekwencje, jakie mogły grozić więźniom, wielonarodowa społeczność obozu dumnie okazywała zachowanego, pomimo wszelkich przeciwności, ducha niezależności. Święta te opisał więzień obozów Stutthof, Sachsenhausen i Gusen, Włodzimierz Wnuk:
Kiedy nadeszło Boże Narodzenie, na środku placu apelowego zapłonęła różnokolorowymi żarówkami choinka. Esesmani co roku stroili tak obóz na Gwiazdkę, czyniąc to zapewne bardziej ze względu na siebie samych niż na więźniów. […] Ale tego wieczoru wigilijnego w Gusen roku 1942 zdarzyło się coś więcej. Oberscharführer Kluge z cyniczną, bezwzględną gębą, wszedł na trybunę, krzycząc do zgromadzonych więźniów:
- Wy, padlino chodząca, wy, psy od Boga i ludzi przeklęte – poznajcie wspaniałomyślność niemiecką!
I wtedy wśród zupełnej ciszy rozległ się śpiew: „Lulajże, Jezuniu, lulajże lulaj, a Ty go, Matulu, w płaczu utulaj…”
Dziesięć tysięcy skazańców różnych narodowości, odzianych w biało-granatowe pasiaki, zwróciło głowę ku choince. Razem z dymem krematorium wzbiły się ku niebu głosy: „Gloria, gloria, in excelsis Deo”. Przez druty kolczaste na okoliczne łąki, chaty i lasy płynęły skoczne, radosne dźwięki: „Czym prędzej się wybierajcie, do Betlejem pospieszajcie, przywitać Pana…”
I znowum minął rok niewoli. Boże Narodzenie 1943 roku. Do apelu wigilijnego stanęło na placu obozowym w Gusen kilkanaście tysięcy więźniów bez mała z całej Europy. […]
Kapellmeister Szopiński przygotował na tę chwilę zespół, o jakim nawet na wolności trudno było marzyć. Blisko dwustu chórzystów: Jugosłowian, Czechów i Polaków ustawiło się na placu. Wspaniały słowiański zespół odśpiewał po kolei kolędy niemieckie, jugosłowiańskie, czeskie i polskie. Zaczęło się od „Stille Nacht, heilige Nacht…”, a potem czeskie „Co to znamena”, i jugosłowiańskie „Zwonary, zwonite”. Apel ten zakończyły polskie kolędy. W obecności najbardziej zwyrodniałych zbrodniarzy, jakich kiedykolwiek ziemia nosiła, prosto w twarz wszystkim kapo, blokowym i esesmanom uderzyły tony majestatycznej pieśni:
„Podnieś rękę Boże Dziecię,
Błogosław Ojczyznę miłą,
W dobrych radach, w dobrym bycie
Wspieraj jej siłę swą siłą”.
Na wynędzniałą rzeszę Polaków, Rosjan, Czechów, Niemców, Francuzów, Włochów, Jugosłowian, Greków, Hiszpanów, Belgów, Anglików, Norwegów – któż by ich wszystkich zliczył – runął potężny, z dwustu piersi wyrwany śpiew:
„Hej ludzie prości,
Bóg z wami gości,
Skończony czas niedoli!”
Ta niedola miała trwać dla zgromadzonych wtedy na placu jeszcze półtora roku. Wielu z nich rozstało się z życiem wcześniej. Nadeszły dnie, w których umierało po kilkudziesięciu ludzi. Przestały dochodzić paczki żywnościowe, nastał zupełny głód. Szopiński trwał z garstką swoich przyjaciół, większość jego chórzystów żyła jeszcze, przedzierała się przez wszelką nędzę. Kiedy na niebie gusenowskim zaświeciła ostatnia wojenna gwiazdka wigilijna, Mirek zdołał wyprowadzić na plac apelowy osiemdziesięciu chórzystów, tym razem samych Polaków. Chwila była napięta, Niemcy w przededniu klęski byli zdenerwowani i rozdrażnieni, a i sami więźniowie patrzyli z trwogą w przyszłość, w najbliższym sąsiedztwie obozu budowano olbrzymie podziemne schrony, w których wszyscy mieli być wyduszeni gazem. Ale Szopiński swoje robił: w wigilię Bożego Narodzenia 1944 roku zabrzmiały w Gusen znów kolędy polskie i znów wzbiła się nad skupioną, umęczoną do ostatka rzeszą häftlingów – pieśń triumfu: „Bóg się rodzi, moc truchleje…”.
(fragment wspomnień: W. Wnuk, Byłem z Wami, Warszawa 1985)